Był rok 1937. Od początku maja panowały straszliwe upały, w trakcie których nie spadła ani jedna kropla deszczu.
Jednak w wielkopolskim Jarocinie nikt nie przypuszczał, że będzie aż tak niebezpiecznie. Wreszcie 18 maja nad miasteczkiem i okolicznymi miejscowościami rozszalała się ogromna ulewa, której niestety towarzyszyły silne wyładowania atmosferyczne. Nagle piorun trafił w wieżę remizy ochotniczej straży pożarnej, w której obowiązkowe ćwiczenia odbywało właśnie dwudziestu strażaków.
/.../
Kilka lat wcześniej, pod koniec kwietnia 1930 roku, w Kowalewie pod Pleszewem pożar wybuchł w gospodarstwie rolnika Marciniaka.
Płomienie strawiły stodołę z około stu cetnarami niewymłóconego żyta, które się w niej znajdowało. Najsmutniejsze, że miejscowi druhowie byli bezsilni wobec żywiołu. Przybiegli na miejsce natychmiast, jednak całe wyposażenie strażackie, w tym konna sikawka, znajdowały się w zagrodzie gospodarza S., który do pożaru się „nie stawił”.
/.../
Do niezwykłego wypadku doszło 29 czerwca 1937 roku w Raszkowie pod Ostrowem.
Po południu nad miasteczkiem rozszalała się burza. W pewnym momencie piorun uderzył w dom należący do Domiceli Maciejewskiej, w którym kobieta mieszkała i prowadziła piekarnię. Grom przebił komin budynku, wpadł do piekarni, gdzie opalił drewniane stoły.
Cały artykuł można przeczytać w papierowym wydaniu "Strażaka" nr 1/2016.